25 lat Chóru Parafialnego "Cantate" w Iwoniczu 1974-1999

Opracował:

Ks. Proboszcz Kazimierz Piotrowski

Korekta:

Zofia Jakubowicz

Słowo wstępne.. 1

Historia Chóru "Cantate". 2

Stroje.. 3

Dyrygent o sobie.. 4

Akompaniator o sobie.. 5

Wypowiedzi chórzystów... 6

Swoista wspólnota.. 6

Tobie Panie śpiewam z radością!6

Chór - moje hobby.. 7

Jak zostałem chórzystą.. 7

Radości chóru.. 7

Porażki i smutki. 8

Anegdota.. 8

Sam Jubileusz. 8

Kazanie wygłoszone w dniu 4 lipca 1999 r z okazji inauguracji Srebrnego Jubileuszu parafialnego chóru "Cantate" w Iwoniczu przez Ks. Kazimierza Piotrowskiego - Proboszcza iwonickiej parafii  9

Skład chóru parafialnego „Cantate” w Iwoniczu czerwiec 1999r.11

Soprany.. 11

Tenory.. 11

Alty.. 11

Basy.. 12

Panie. 13

Notka zamieszczona w prasie.. 14

Niektóre kuplety „opłatkowe” z pierwszych lat działalności chóru   15

 

Słowo wstępne

 

Wszystkie jubileusze, związane z działalnością jakiejś społeczności, są wydarzeniami, które podnoszą na duchu, raduj serce i zachęcają do podtrzymania działalności na przyszłość. Srebrny Jubileusz iwonickiego chóru "Cantate" - to wydarzenie, które na pewno cieszy; cieszy duszpasterza i cieszy społeczność. Dwadzieścia pieca lat, to przecież znaczny odcinek czasu, a w tym okresie chór podnosił rangę wielu nabożeństw i wielu uroczystości. Ze strony duszpasterskiej jest to więc niezwykle pozytywne zjawisko. Z niektórymi uroczystościami chór tak mocno się zrósł, że dziś trudno sobie wyobrazić ich przebieg bez chóralnego śpiewu. Taką uroczystością jest np. Rezurekcja w dzień Zmartwychwstania Pańskiego, czy procesja na Boże Ciało.

Nie wszystkie parafie mogą pozwolić sobie na założenie chóru. W niektórych istniały one krótko albo zwoływane były od czasu do czasu i brakło im w swej działalności ciągłego trwania. Utrzymanie się więc chóru "Cantate" przez 25 lat z wzrastającą liczbą chórzystów - jest zatem dużym osiągnięciem.

Każdy chór, zwłaszcza po pewnym czasie, ma okazję występować poza granicami parafii, a bywa, że i poza granicami państwa; wtedy jest wyjątkową wizytówką środowiska, z którego się wywodzi. Iwonicki chór tych okazji miał bardzo wiele, o czym będzie się można przekonać na dalszych stronach tej publikacji.

Duszpasterz, w fakcie istnienia chóru, widzi jeszcze coś więcej. W osobach chórzystów dostrzega nie tylko ludzi zaprzyjaźnionych ze sobą, ale też tych, którzy są bardziej związani z życiem parafii. Ich religijność, ich zaangażowanie - również w innych dziedzinach życia parafialnego - są zawsze większe. To parafianie, na których duszpasterz może liczyć.

Dzisiaj, gdy parafię postrzega się jako "wspólnotę wspólnot"- istnienie chóru, to odpowiedź na wymogi współczesnych zaleceń duszpasterskich.

Publikacja, na którą zdecydował się iwonicki chór "Cantate", ma na celu przybliżyć jego 25-letnią działalność, choć niestety, nie będzie to biografia kompletna z powodu zaniedbania w prowadzeniu stałej kroniki, niemniej w znacznym stopniu przybliży jego działalność.

Cieszyłbym się, gdyby wszyscy Parafianie z życzliwością spojrzeli na obchodzony jubileusz i docenili pracę członków chóru.

Chórzystom życzę, by nie utracili zapału do dalszej działalności i by doczekali się dokumentacji swoich osiągnięć chóralnych w postaci płyt kompaktowych i kaset magnetofonowych.

 

Szczęść Boże!

Ks. Proboszcz Kazimierz Piotrowski

 

Historia Chóru "Cantate"

 

W opinii tych, którzy odwiedzają kościół parafialny w Iwoniczu i biorą udział w nabożeństwach, nasza społeczność wierzących oceniana jest jako społeczność rozśpiewana. Zgromadzony na nabożeństwach Lud Boży śpiewa z ogromnym wyczuciem, rzec można - pięknie. Nic więc dziwnego, że wśród mieszkańców nigdy nie brakowało śpiewaków do stworzenia chóru. Tę okazję wykorzystywał kilkakrotnie długoletni organista - Józef Kędzierski. Jego chór śpiewał w czasie wizytacji biskupich, w czasie Nawiedzenia Matki Bożej Częstochowskiej i przy innych okazjach. Zwoływany był raczej okazjonalnie. Wyuczone przez pana Kędzierskiego - dobrego i wymagającego dyrygenta - pieśni, wykonywane były z ogromnym kunsztem.

Stały chór, który z czasem przybrał nazwę "Cantate", został założony w 1974 roku wraz z objęciem parafii przez księdza Kazimierza Piotrowskiego. Nowy duszpasterz, mając już pewne doświadczenie w tej dziedzinie (prowadził chór męski w pierwszej swojej placówce w Bachórcu), szybko spostrzegł, że w daleko większym środowisku nie powinno być kłopotu z założeniem chóru. Okazja nadarzyła się szybko. Czterech rodaków obchodziło 25 - lecie kapłaństwa. Chcąc uświetnić tę uroczystość, zwołał chętnych, by zaśpiewali kilka pieśni podczas Mszy św. jubileuszowej. Były to na razie dwugłosówki. Na odpust Wszystkich Świętych zaśpiewał już czterogłosowy chór męski, podobnie też na Boże Narodzenie. Na Wielkanoc był już chór mieszany, który nieprzerwanie przez 25 lat powiększał swój repertuar.

Nie sposób dziś po tylu latach odtworzyć z pamięci (szkoda, że nie była prowadzona kronika chóru) wszystkich występów, zarówno w parafii jak i poza jej granicami.

 

A oto ważniejsze występy poza parafią:

 

Miejsce Piastowe:

1977 r. - koncert kolęd

1978 r. - pieśni wielkanocne

1980 r. - występ na Mszy św. odpustowej w Uroczystość św. Michała Archanioła

1983 r. - udział w Bieszczadzkich Koncertach

1989 r. - śpiew w czasie Nabożeństwa Fatimskie- go

1995 r. - Nabożeństwo Fatimskie z udziałem Radia Maryja

1998 r. - koncert z okazji 20 - lecia pontyfikatu Jana Pawła II

1999 r. - koncert kolęd

- 2 - krotny udział w Nabożeństwie Fatimskim z dodatkowym koncertem po nim

Rymanów:

1985 r. - pieśni wielkanocne

Rymanów Zdrój:

1991 r. - koncert pieśni wielkanocnych

1995 -1999 r. - trzy koncerty wakacyjne

Sanok-Dąbrówka:

1988 r. - z okazji Nawiedzenia Obrazu Matki Bożej Częstochowskiej

Sanok:

1997 r. - koncert w kościele farnym

Strachocina:

1982 r. - prymicje ks. Albina Długosza

Pakoszówka:

1984 r. - prymicje ks. Kazimierza Winnickiego

Nowosielec:

1981 r. - prymicje ks. Mieczysława Rusina

Malce:

1982 r. - konsekracja kościoła

Lesko:

1987 r. - I Zjazd Chórów Bieszczadzkich

1988 r. - koncert z miejscowym chórem

Brzozów:

1988 r. - Jubileusz 300-lecia Kolegiaty - Msza św.

-koncert

Dukla:

1997 r. - Nowenna przed kanonizacją Bł. Jana z Dukli

Dębowiec:

1996 r. - Nowenna przed koronacją figury Matki Bożej Płaczącej

Krempna:

1989 r. - odpust parafialny

Blizianka:

1989 r. - odpust parafialny

Krosno:

1979 r. - występ u OO. Kapucynów

1989 r. - występ w kościele farnym

1987 r. - Kongres Eucharystyczny

1995 r. - koncert w sali Ojca Pio u OO. Kapucynów

1996 r. - Msza św. z okazji Nawiedzin Pani Fatimskiej we farze

1997 r. - wizyta Ojca św. w Krośnie

1998 r. - poświęcenie pomnika Ojca św.

Rzeszów:

1990 r. - udział w przeglądzie chórów Diecezji Przemyskiej - jubileusz 25-lecia pasterzowania Ks. Bpa Ignacego Tokarczuka

1991 r. - wizyta Ojca św. w Rzeszowie

Łańcut:

1993 r. - koronacja obrazu Matki Bożej

Zarszyn:

1995 r. - 30-lecie kapłaństwa ks. Zubika Rudolfa z USA

Kalisz:

1996 r. - III Wielkopolskie Spotkanie Chórów Kościelnych

Keżmarok-Słowacja:

1996 r. - koncert pieśni religijnych

Lubatówka:

1986 r. - poświęcenie kościoła

Iwonicz Zdrój:

1996 r. - poświęcenie kościoła

W następnych latach koncert kolęd i pieśni wielkanocnych w sali kina i liczne koncerty w nowym kościele

 

Jest rzeczą oczywistą, że najczęściej chór występował u siebie. Śpiewał z okazji Świąt Bożego Narodzenia i Świąt Wielkanocnych, z okazji uroczystości Bożego Ciała, z okazji prymicji, jubileuszy, pogrzebów, ślubów, dożynek, wizytacji biskupich, odpustów, szczególnych uroczystości kościelnych i państwowych. Wystąpił też na otwarciu Szkoły Rolniczej i oddaniu sali gimnastycznej w Szkole Podstawowej. Nie brakło też specjalnych koncertów z różnych okazji.

 

 

Stroje

 

Zakładając chór, jego członkowie myśleli wyłącznie o uświetnianiu śpiewem chóralnym liturgii mszalnej. Obecność członków chóru przy organach nie wymagała jakichś specjalnych strojów. Liczyło się dobre wykonanie zamierzonych utworów. Kiedy podjęto trud przygotowania śpiewów przy ołtarzach na Boże Ciało, chórzyści postanowili sprawić sobie skromne, jednolite stroje. Stając wobec tłumu ludzi, dobrze jest też zaprezentować się wizualnie. Nie myślano jeszcze o występach poza parafią bezpośrednio przed publicznością. Pierwsze stroje obmyśliły same panie. Były to czarne spódnice poniżej kolan, bladożółte bluzeczki oraz czarne kamizelki. Mężczyznom wystarczyły przypięte do białej koszuli czarne muchy.

Kiedy przybywało występów poza parafią, chór postanowił ubrać się bardziej elegancko. Zakupiono bordowy aksamit, z którego zostały uszyte - w miarę dostojne - ubiory dla pań. Były to spódnice również poniżej kolan, z szerokimi szelkami, przypominające nieco kamizelki. Bluzeczki zaś zamieniono na bladoróżowe. Mężczyznom dostały się tylko duże, krzykliwe muchy z tego samego materiału. Prezentacja chóru była rzeczywiście imponująca. W tym okresie chór występował w Rzeszowie na przeglądzie chórów diecezjalnych, dwukrotnie w Lesku, prócz tego w Krempnej i innych miejscowościach. Z czasem, gdy stan liczebny chóru się zmieniał, a dla niektórych pań stroje stały się za ciasne (nie zawsze chciały się do tego przyznać), rodziły się marzenia, by zmienić strój i sprawić coś ciekawszego. Częstsze wyjazdy z "koncertami" podsuwały myśl, by były to ubiory bardziej stosowne do estrady, a więc długie aż do kostek spódnice. Sfinalizowanie planów przyśpieszył wyjazd do Kalisza na III Wielkopolskie Spotkanie Chórów Kościelnych w 1996 roku. Niestety, mężczyźni pozostali przy swoich muszkach ... do dzisiejszego dnia. Co tu mówić - w Kaliszu chór prezentował się bardzo pięknie.

Wiadomo, że kobiety nie lubią zbyt długo chodzić w jednej sukience, dlatego myślą już o nowych strojach z jakąś dodatkową narzutą, by można było śpiewać również w chłodniejszym kościele. Podziwiać należy tylko cierpliwość panów. Oby się nie wyczerpała, bo nie ma pieniędzy...

 

Dyrygent o sobie

 

Zamiłowanie do śpiewu i muzyki odziedziczyłem po swoich rodzicach. Zarówno Tato jak i Mama śpiewali bardzo pięknie; Tato delikatnym tenorem, zaś Mama - wysokim i mocnym sopranem. Mama należała przez pewien czas do parafialnego chóru, a nawet przejmowała w nim z powodzeniem partie solowe. Od dziecka więc wzrastałem w atmosferze piosenki i śpiewu religijnego. W pamięci mam swój pierwszy solowy występ, gdy byłem w pierwszej klasie szkoły podstawowej. Widocznie wyróżniałem się głosem spośród rówieśników, skoro moja wychowawczyni - Pani Sękówna wybierała mnie do takich ról.

Z dzieciństwa pamiętam jeszcze jeden szczegół. Któregoś dnia ówczesny organista - zresztą bardzo utalentowany - wziął na chór grono ministrantów, pragnąc ich przyuczyć hymnu ministranckiego: "O Chryste, my młodzieży kwiat, paziowie Twoi młodzi". Swoimi chłopięcymi głosikami podchwytywaliśmy melodie z dużym zapałem. Byłem w tym czasie najmłodszym ministrantem. Stałem akuratnie za plecami mistrza. W pewnym momencie odwrócił się i zapytał:- Kto tu tak pięknie śpiewa? Wszyscy wskazali na mnie. Kazał mi, zatem coś powtórzyć. Trochę zawstydzony, zanuciłem wyuczoną już melodię. - Rzeczywiście, masz bardzo piękny głosik - powiedział.

W późniejszych klasach szkoły podstawowej, wraz z innymi chłopcami, chciałem skorzystać z lekcji gry na fortepianie u wyżej wspomnianego organisty. Niestety, powojenna bieda nie pozwoliła rodzicom na opłacanie tych lekcji. Być może był też i inny powód, dla którego Tato nie pozwolił mi na skorzystanie z tej edukacji. Po prostu, bał się, bym pokochawszy muzykę, nie zechciał zostać organistą. Jego ambicje odnośnie syna, były trochę większe. Dziś z perspektywy czasu mam żal, że wówczas stało się tak, jak się stało. Początki muzyki zdobyte w szkole podstawowej, z pewnością dałyby w przyszłości ochotę do pogłębienia swoich umiejętności i wierzę, że przy wrodzonym umiłowaniu muzyki - mógłbym osiągnąć jakiś poziom gry na instrumentach klawiszowych. Prawdopodobnie wówczas inaczej potoczyłyby się moje losy nawet w kapłaństwie. Gdy miałem trzy lata kapłaństwa i byłem wikariuszem w Sanoku, w czasie wizytacji biskupiej Ks. Bp Ordynariusz, słysząc mój śpiew w czasie odprawianej Mszy św., podszedł do mnie i powiedział:

- Niech ksiądz trochę się poduczy, ja wyślę księdza na studia muzyczne na KUL.

Speszony odpowiedziałem:

- Nie wiem, proszę Ks. Biskupa, czy sobie dam radę, bo nie mam za sobą żadnej szkoły muzycznej.

Nie zmuszał mnie, a kto wie, może byłbym profesorem śpiewu w Seminarium Duchownym. Napisałem o tym świadomie, by zwrócić uwagę, jak pewne, choćby niezbyt wielkiej wagi wydarzenie, jest w stanie zmienić orientację życiową człowieka.

Ale wróćmy jeszcze do lat szkolnych, tym razem do okresu szkoły średniej. Jak wiadomo, szkoła średnia pozbawiona jest lekcji śpiewu i muzyki, a szkoda. Dla chłopców to najczęściej okres mutacji, a zatem czas oszczędzania swego głosu pod względem wokalnym. Zainteresowanie śpiewem jest raczej bierne. Kiedy jednak zbliżała się "studniówka" i należało dać jakiś program rozrywkowy, kilku chłopców (chodziłem do Liceum Męskiego w Sanoku), wśród których się również znalazłem, udało się do profesora Artura Wójtowicza, który co prawda uczył wychowania fizycznego, ale z zamiłowania był muzykiem. Wspaniale grał na gitarze klasycznej, oprócz tego układał i aranżował piosenki. Prowadził w "Nafcie" kwartet wokalny, który występował na różnych akademiach. Był doskonale znany w środowisku sanockim. Na naszą prośbę o pomoc, przygotował nam- według własnej aranżacji - trzy piosenki: "Bella, bella donna", "Zachodni wiatr" i jakąś serenadę. Furorę robiła ta pierwsza piosenka. Śpiewał ją kwartet moich kolegów (po dwóch w głosie), a w pewnym momencie na tle chóru śpiewał duet. W duecie występowałem ja, jako głos I- wszy oraz mój kolega, który przejął głos II- gi. Bisowaliśmy kilkakrotnie. Któregoś dnia, jeszcze w czasie prób przed występem, mój profesor zwrócił się do mnie:

- Zapisz się do chóru przy Państwowym Domu Kultury, masz piękny głos, przeżyjesz wspaniałą przygodę.

Niestety, nie skorzystałem z tej propozycji. Lęk przed maturą, wychodzenie z internatu wieczorami na próby, co mogło nie podobać się kierownikowi, zagrodziły mi wstęp do pięknego, renomowanego chóru w Sanoku. Maturę zdałem mając lat siedemnaście. Zanim poszedłem na AGH, rok pozostałem w domu. Akuratnie w rodzinnej parafii organista prowadził w tym czasie chór. Zapisałem się do niego i przez rok śpiewałem w tenorach. Po roku dostałem się na studia. Gdzieś w pierwszych miesiącach po rozpoczęciu roku akademickiego był nabór do chóru uczelnianego. Na wszystkie pytania ankiety odpowiedziałem pozytywnie, ale na ostatnie pytanie: "Czy chcesz należeć do chóru?"- odpowiedziałem negatywnie. Byłem zbytnio przestraszony nauką i bałem się, że to będzie strata czasu. Kiedy jednak w maju, w czasie "juvenalii" chór AGH występował w barbakanie, a ja jako widz tam się znalazłem, pozazdrościłem stojącym na estradzie i bardzo żałowałem, że nie stoję razem z nimi. Wykonywali perfekcyjnie poloneza Ogińskiego (wtedy ani nie przyszło mi do głowy, że kiedyś po latach będę go dyrygował), mazura i inne utwory.

W Seminarium od I- go roku byłem członkiem kleryckiego chóru i śpiewałem w drugim tenorze. Przez te lata, wykonując różne utwory, nabierałem doświadczenia. W drugim tenorze byłem chyba najlepszy, skoro dyrygent zlecił mi, bym ten głos prowadził. Miałem świetną pamięć muzyczną, więc z łatwością przyswajałem sobie melodie nowych utworów i nie miałem kłopotu, by przyuczyć ich innych. Na pierwszej placówce w Bachórcu wpadła mi myśl, by założyć chór. Pomyślałem sobie: jeśli potrafiłem wyuczyć jeden głos, to przecież będę w stanie to zrobić odnośnie pozostałych głosów. Mając doświadczenie seminaryjne, myślałem wyłącznie o chórze męskim, zwłaszcza, że miałem już gotowy repertuar. Wszystkie utwory śpiewane przez chór klerycki mogłem przemycić do tego, który założyłem. Swego dopiąłem. Znaleźli się chętni mężczyźni w ilości wystarczającej do założenia chóru. Na pierwszy rzut wziąłem:" Gloria Tibi Trinitas". Po próbach wracałem wykończony. Chórzyści stanowili materiał bardzo surowy, a w dodatku organista nie mógł mi wiele dopomóc, bo był zdecydowanie antytalentem w tym względzie. Któregoś wieczoru widząc moje zmęczenie, mój pierwszy proboszcz zwrócił się do mnie:

- Niech ksiądz da sobie spokój, bo się ksiądz wykończy.

- Nie mogę, wydaje mi się, że chyba coś z tego będzie - odpowiedziałem.

Dziś po latach mogę powiedzieć, że decyzja rezygnacji z chóru, drogo by mnie kosztowała. Chyba już nigdy nie zabrałbym się do tego. Z upływem miesięcy, chór nabierał wprawy, a z czasem byłem z niego bardzo dumny. Cieszyłem się też atmosferą w chórze i wielkim przywiązaniem chórzystów do mnie. Najbardziej wsławiliśmy się w czasie prymicji, które urządzałem rok młodszemu ode mnie koledze. Piszę "urządzałem", bo po ośmiu miesiącach mego pobytu w Bachórcu zmarł mój pierwszy proboszcz, a ja zanim przyszedł właściwy, przez kilka miesięcy kierowałem parafią. Właśnie w czasie tego krótkiego administratorstwa wypadły prymicje.

W Sanoku, gdzie się później znalazłem, istniał chór, ale nie na najwyższym poziomie. Co prawda, proboszcz prosił mnie, bym się nim zainteresował i zaglądał na próby, ale zorientowawszy się, że organista jest zazdrosny, szybko się wycofałem.

Krempna - moja kolejna placówka - stanowiła zbyt małe środowisko, by stworzyć chór, chociaż takie zakusy miałem. Natomiast całym sercem oddałem się współczesnej piosence religijnej. W latach 60 - tych, kiedy na Zachodzie rodziła się piosenka religijna i jej pierwsze "jaskółki" pojawiały się u nas, byłem tą piosenką zachłyśnięty. Szybko przyswoiłem sobie wiele z nich. Z czasem w moim repertuarze znalazło się około 100 piosenek religijnych, śpiewanych najczęściej z gitarą. Wraz z kolegą, który świetnie grał na gitarze [moja znajomość gry gitarowej była nieco słabsza], śpiewaliśmy

powodzeniem w Jaśle, Dębowcu, Żmigrodzie Nowym i Starym, Sanoku, Zagórzu, Januszkowicach, Przemyślu w Seminarium Duchownym, no i na samym początku duszpasterzowania - w Iwoniczu. Byłem jedynym księdzem w diecezji, który został wydelegowany na I-wszy Sacrosong do �Łodzi. Znajomość tylu piosenek bardzo pomagała mi w duszpasterstwie wśród młodzieży iwonickiej na początku mojej proboszczowskiej działalności. Z czasem jednak zarzuciłem piosenkę religijną, kiedy moje zainteresowania zwróciły się w stronę powstałego chóru. Prowadząc chór dziś - z pewnego dystansu czasowego - widzę, jak na początku niewiele umiałem i niewiele wiedziałem na temat śpiewu chóralnego. Miałem kłopoty z dyrygowaniem pewnych rytmów. Jednakże upór i ambitne utwory repertuarowe zmusiły mnie do poznawania coraz to nowych "arkanów" wiedzy o chórze. Spotkanie z różnymi dyrygentami w Polsce i za granicą - pogłębiały moje zainteresowania chórem i powiększały dobór repertuaru. Co prawda, stając przy profesjonalnych dyrygentach, czuję się upokorzony, zwłaszcza, że ze względu na chorą od dzieciństwa lewą rękę - jestem dyrygentem prawie jednoręcznym, ale cieszę się, że nasze występy, gdziekolwiek one były, znajdowały olbrzymie uznanie i aplauz. Ogromnie jestem zadowolony z całej mojej przygody ze śpiewem zwłaszcza chóralnym.

 

 

Akompaniator o sobie

 

Na pogrzebie mojego ojca - niegdyś chórzysty- ks. Proboszcz powiedział, że zmarły mój ojciec zaszczepił zamiłowanie do muzyki swoim dzieciom, zwłaszcza mnie i bratu Markowi. Użył nawet sformułowania: "Oni też chyba genetycznie otrzymali od niego wyjątkowe uzdolnienia". Chyba tak jest istotnie. Ojciec, choć nie miał wykształcenia muzycznego, kochał muzykę i w pewnym okresie swojego życia zakupił sobie od starszego dziadka cymbały, na których z czasem grał świetnie w kapeli: "Jacoki". Był jednym z najlepszych cymbalistów Podkarpacia. Z kapelą wyjeżdżał na różne występy również i za granicę. Moja pierwsza gra to oczywiście gra na cymbałach pod okiem ojca.

Będąc ministrantem, w ramach szkoły podstawowej, podobnie jak inni chłopcy, chodziłem z księdzem "po kolędzie". Któregoś roku robiliśmy to razem z bratem Markiem. Wchodząc do domów śpiewaliśmy kolędę na dwa głosy. Wyuczył nas tego oczywiście ojciec. To było moje pierwsze spotkanie z harmonią.

Lubiłem bardzo, jak do księdza Proboszcza przyjeżdżał jego kolega Ks. Janusz Szczepański - świetnie grający na organach. Przyglądałem się jego grze i bardzo mi się to podobało.

Kiedyś ks. Proboszcz, gdy w jakiejś sprawie przyszedłem do niego, dokonał swoistego żartu: - Piotrek, klękaj i składaj ślubowanie powtarzając za mną: "Ja, Piotrek, przyrzekam, że będę się uczył grać na organach, by potem zostać dobrym organistą w Iwoniczu po śmierci pana Kędzierskiego". Powtarzałem te słowa, a w wyobraźni widziałem się już siedzącym za iwonickimi organami, dumny ze swoich umiejętności. W domu oczywiście opowiedziałem o tym wydarzeniu. Za kilka dni rodzice udali się do księdza proboszcza z zapytaniem, czy rzeczywiście widzi we mnie "materiał" na organistę. Kiedy ks. Proboszcz zamienił żart na prawdę, rodzice poprosili pana Kędzierskiego o lekcje muzyki dla mnie. Według opinii organisty byłem dobrym jego uczniem, ale po pewnym czasie odmówił mi dalszych lekcji. Być może, będąc już w starszym wieku, widział we mnie osobiste zagrożenie. Skorzystałem więc ze Szkoły Muzycznej w Krośnie i ukończyłem I stopień. Ponieważ miałem już dobre przygotowanie, zakwalifikowano mnie od razu do klasy drugiej. Stopnia II- go Szkoły Muzycznej nie ukończyłem, zabrakło mi cierpliwości. Zanim udałem się do powstałego przy Kurii Przemyskiej Studium Organistowskiego, przez jakiś czas korzystałem z lekcji harmonii u pana Jerzego Kościńskiego - ówczesnego organisty w farze krośnieńskiej. Były to jednak lekcje teoretyczne. Studium organistowskie ukończyłem w połowie, choć jeden rok przeskoczyłem. Znowu zabrakło mi cierpliwości, a również i funduszy, bo sobotnie wyjazdy do Przemyśla były kosztowne. To, że zdobyłem dyplom organistowski, to trochę przypadek. Zainteresował się mną i podał mi rękę pewien wpływowy w środowisku lubelskim człowiek, korzystający z kuracji w Iwoniczu Zdroju. Dzięki niemu stanąłem przed lubelskimi profesorami i w ten sposób uzyskałem prawdziwy dyplom.

Pomagając ks. Proboszczowi jako dyrygentowi, na próbach chóru uczę basy i tenory, a następnie akompaniuję. Jak dotychczas nie miałem trudności z akompaniamentem utworów, które śpiewa nasz chór. Nie muszę mówić, że gra organowa i śpiew to mój żywioł - jak woda dla ryby.

 

 

Wypowiedzi chórzystów

 

Swoista wspólnota

 

Pochodzę z rodziny, gdzie śpiewało się zawsze i gdzie kochano śpiewanie. Moim pierwszym wspomnieniem z lat

dziecięcych, gdy chodzi o śpiew, były spotkania w naszym domu młodzieży gimnazjalnej, a potem studenckiej, która odwiedzała mojego starszego brata. W czasie tych spotkań młodzież śpiewała przy akompaniamencie akordeonowym brata. Brat nie tylko umiał nieźle grać na tym instrumencie, ale też pięknie śpiewał, tak jak zresztą wszyscy w rodzinie. Tworzyliśmy swoisty chórek domowy na czele z rodzicami. Śpiew rozbrzmiewał przy pracy, ale najczęściej wieczorami. Repertuar pieśni uzależniony był od pory roku; w maju były pieśni maryjne, zaś w grudniu i styczniu - kolędy. Ta śpiewacza pasja przetrwała u nas do dziś.

W iwonickim chórze śpiewam od dnia jego założenia. Powiem nawet "śpiewamy", gdyż jesteśmy najliczniejszą rodziną śpiewającą. W chórze śpiewa z rodziny osiem osób, w tym mój mąż i córka. Próby odbywają się zasadniczo raz w tygodniu. Na ten czas odkłada się wszelkie obowiązki, wszelką pracę. Spotkania na próbach to nie tylko podjęty świadomie trud, ale i ogromna radość, zwłaszcza, gdy odczuć można piękno utworu i wspaniałą harmonię. Dla nas śpiew to modlitwa, która dodaje sił, łączy wszystkich w jedną swoistą wspólnotę, pomaga pokonywać trudne sytuacje życiowe. Kiedy przez pół roku z powodu choroby nie mogłam bywać na próbach, myślami i sercem byłam z chórzystami. Ks. Proboszcz - nasz dyrygent oraz ks. Franciszek Penar podnosili mnie na duchu w tych trudnych dniach, za co jestem im ogromnie wdzięczna. Odwiedzając mnie żartowali, że czeka mnie jeszcze wiele utworów do zaśpiewania.

Za pewne wrodzone umiejętności, za zdrowie, za możliwość śpiewania, oraz za kapłana, który ciągle nam ukazuje piękno śpiewu i wyszukuje coraz to nowe utwory - Bogu niech będą dzięki. Właściwie śpiewając - dziękujemy i jesteśmy szczęśliwi, bo tylko szczęśliwi śpiewają. W chórze tworzymy nową śpiewającą rodzinę. Nie liczy się wykształcenie, ani wiek. Łączy nas jedna fascynacja - przeżywanie wspaniałej przygody, jaką daje wspólne śpiewanie w chórze.

 

Halina

 

Tobie Panie śpiewam z radością!

 

Tymi oto słowami pragnę określić moje długoletnie członkostwo w chórze parafialnym "CANTATE" pod dyrekcją Ks. Prałata Kazimierza Piotrowskiego - proboszcza Iwonicza od 1974 roku. Wcześniej śpiewałam w chórze prowadzonym przez organistę Pana Józefa Kędzierskiego, który ocenił moją przydatność do śpiewu, kwalifikując mnie do altów.

Pragnę podzielić się wspomnieniami i refleksjami na temat mojego uczestnictwa w śpiewie chórowym. Śpiew i muzykę kocham chyba od zawsze. Pamiętam z lat dziecinnych, jak nie mogłam doczekać się końca wieczerzy wigilijnej, by śpiewać kolędy, które intonował mój ojciec. Śpiew i muzyka towarzyszyły mi także we wszystkich spotkaniach koleżeńskich. Z lat młodzieńczych zapamiętałam taką sentencję:

 

Gdy słyszysz śpiew, tam wstąp

Tam ludzie dobre serca mają.

źli ludzie - uwierz mi,

Ci nigdy nie śpiewają.

(Goethe)

 

Sprawdzałam to przesłanie wielokrotnie w swoim życiu i mogę potwierdzić, że tak właśnie bywa. Być może, że wyżej cytowane słowa miały też wpływ na moją decyzję o wstąpieniu w szeregi chóru parafialnego. Wiadomo, że przynależność do jakiejkolwiek wspólnoty - a do chóru szczególnie - wiąże się nie tylko z radością śpiewania, ale także z obowiązkiem uczestnictwa w próbach śpiewu, bo właśnie od systematycznej nauki zależy jakość wykonywanych utworów.

I tu przyznam, że chodzenie na próby chóru, zwłaszcza w zimie, gdy mróz i zawieja śnieżna odstraszają, nie sprawiały mi większych trudności. Wręcz przeciwnie, uważałam zawsze, że skoro Pan Bóg obdarzył mnie zdrowiem i możliwościami, to powinnam właśnie moim śpiewem i poświęceniem wolnego czasu dziękować Mu za to całym sercem.

Wspomnę również, że w chórze śpiewała moja nieżyjąca już siostra Zofia i mieszkający obecnie daleko od stron rodzinnych brat Józef. Zosia - bo tak do Niej wszyscy się zwracali - szczególnie kochała śpiew i gdy tylko zdrowie Jej pozwalało, to z wielkim zaangażowaniem starała się uczestniczyć w próbach, a także w koncertach, których w czasie minionych 25 lat istnienia chóru było bardzo dużo. Przeglądając teraz zdjęcia z różnych występów, bardzo miło wspominam wszystkie okoliczności towarzyszące wyjazdom, nawet do bardzo odległych miejscowości. Każdy wyjazd i występ wytwarzały atmosferę wspólnoty, jaka nas łączy i radości z dobrze zaśpiewanych utworów. Bywało też, że nie byliśmy z siebie zadowoleni, ale mniej udane popisy mobilizowały nas do doskonalenia swoich umiejętności.

Wszystkie te przeżycia i radości związane z uczestnictwem w chórze zawdzięczamy naszemu niestrudzonemu dyrygentowi, gdyż jak sam potwierdza, gdyby nie Jego ciężka praca nad utworami, okupiona nieprzespanymi nocami nad układaniem tekstów pieśni, a także ciągłe zaproszenia i słowa zachęty kierowane do parafian o przystąpienie nowych i młodych członków, to z pewnością istnienie chóru znalazłoby się pod znakiem zapytania.

To dzięki Jego "świętej cierpliwości" znoszącej nasze gadulstwo i niepunktualność, śpiewamy nadal i mamy nadzieję na dalsze uczestniczenie w tej wspaniałej "przygodzie życiowej". Oby Dobry Bóg darzył naszego nauczyciela zdrowiem na dalsze lata pracy "na ugorze" i dodawał Mu sił, by mógł jeszcze długo prowadzić w Iwoniczu chór, który - jak sam mówi - jest pasją i radością Jego życia.

 

Helena

 

 

Chór - moje hobby

 

Zanim zacząłem śpiewać w chórze parafialnym, początkowo męskim, byłem do tego dosyć długo namawiany. Najbardziej obawiałem się tzw. eliminacji, tj. próby głosu i ewentualnego nie zakwalifikowania się. Okazało się jednak, że żadnych konkursów nie było i z "biegu" zostałem chórzystą. Taki wstępny egzamin, może by się i przydał, ale ksiądz, nie chcąc nikogo urazić, przyjmował wszystkich chętnych. Ostatecznie zadanie chóru amatorskiego i to prowadzonego przez księdza, ma oprócz celu głównego jakim jest śpiew, również cel duszpasterski tj. tworzenie wspólnoty związanej bliżej z życiem parafii. Od strony selekcji głosów przydatnych do chóru znany był p. Kędzierski, długoletni organista i akompaniator, ale też chór przez niego tworzony nigdy się długo nie ostał. Do tej pory przez chór przewinęło się prawie sto osób (nie licząc oczywiście obecnych chórzystów). Część z nich swoje spotkanie z nim kończyło po kilku czy nawet jednej próbie. Można było zauważyć ich zagubienie i brak wiary w możliwość doścignięcia "starszych", dlatego chyba tak szybko rezygnowali. Bywali też tacy, którzy bez większych kłopotów pokonali początkowy dystans i prawie natychmiast poczuli się w chórze dobrze. Mimo różnego "narybku", chór potrafił osiągać sukcesy na miarę wkładu swojej pracy.

Zwyczajnie amatorskie chóry powinny mieć próby dwa razy w tygodniu, tymczasem my spotykamy się tylko raz w tygodniu. Z pewnością przy dwukrotnych spotkaniach, lepsze byłyby efekty, ale na to nas nie stać.

Moje emocjonalne związanie z chórem ujawniło się praktycznie od początku. Od chwili, kiedy przejąłem odpowiedzialność za przygotowanie nut, ten związek z latami się potęgował, stąd też brak spotkań poniedziałkowych odczuwam jako pewną pustkę.

 

Tadeusz

 

 

Jak zostałem chórzystą

 

Zamiłowanie do śpiewu i muzyki wyniosłem z domu rodzinnego. Zawsze istniała w nim tradycja śpiewania na różnego rodzaju uroczystościach rodzinnych, a szczególnie w okresie Świąt Bożego Narodzenia. Wspólne kolędowanie było wielką radością wszystkich domowników. Dużym zaangażowaniem w tym względzie odznaczała się moja babcia Aniela, która - jak opowiadała - w młodzieńczych latach śpiewała nawet solo w kościółku w Iwoniczu Zdroju. Śpiew towarzyszył jej również przy różnego rodzaju pracach domowych. Tradycję śpiewaczą kontynuowała moja Mama, będąc członkiem chóru prowadzonego przez ówczesnego organistę pana Józefa Kędzierskiego. Również przedwcześnie zmarły brat Mamy, Tadeusz, koił swe cierpienie w długiej chorobie śpiewem i grą na akordeonie jak również pisaniem wierszy.

Ojciec mój Franciszek też należał do chóru prowadzonego przez pana Kędzierskiego, z którym zresztą żył w przyjaźni. Sam też prowadził chór zakładowy. Posiadał niezłą umiejętność gry na skrzypcach, pianinie i organach. Kontynuując rodzinne tradycje siostra Maria śpiewała w zespole "Słowianki", który działał przy Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Czymś więc naturalnym było to, że gdy ks. Kazimierz Piotrowski przybył do Iwonicza na probostwo w 1974 roku i ogłosił nabór do rodzącego się chóru, zgłosiłem się natychmiast, mając już za sobą występy śpiewacze w szkole średniej oraz w zespole istniejącym przy świetlicy. Faktycznie wszyscy członkowie tego zespołu śpiewają aktualnie w parafialnym chórze. Jak z tego wynika, kto zakosztował śpiewu w wieku młodzieńczym, ten nie może się bez niego obejść i w późniejszych latach.

Członkostwo i śpiew w chórze jest dla mnie nie tylko przyjemnością, ale i obowiązkiem. Zamiłowanie do śpiewu trzeba okupić niekiedy ciężką pracą i pokonywaniem wszelkich uciążliwości związanych z próbami chóru. Rekompensatą są zawsze udane występy w czasie uroczystości kościelnych, koncerty oraz reprezentowanie parafii w innych miejscowościach. Szczególnie cieszy nas dwukrotny udział naszego iwonickiego chóru w czasie wizyty Ojca św. w Rzeszowie i Krośnie. Cieszy też dobra atmosfera na próbach i koncertach, zaś martwi czasami słaba frekwencja.

Członkiem chóru jest też córka Monika. 25 lat wspólnych przeżyć w chórze to radość, satysfakcja i pewnego rodzaju duma.

 

Stanisław

 

 

Radości chóru

 

Było ich wiele. W pierwszych latach jego zaistnienia były to imprezy opłatkowe, przeżywane z taką wesołością i radością, że nigdy nie ujdą z pamięci. Początkowo miały one miejsce na plebanii i we własnym gronie chórzystów. Wszyscy czuli się ich współgospodarzami. Oprócz śpiewu kolęd, program wypełniały przyśpiewki - kuplety układane przez panie i panów w tajemnicy przed sobą. Owe śpiewne uszczypliwości w swoistym dialogu, wykonywane na melodię kolęd, rozbawiały do łez.

Z czasem zapraszano na opłatki współmałżonków chórzystów i ubogacano przygotowanymi wcześniej skeczami.

W miarę upływu lat, opłatkowe imprezy przerodziły się we wspaniale zorganizowane wieczory, których gospodarzami nadal byli chórzyści, ale do zaproszonych gości, oprócz ich współmałżonków, należeli też członkowie Rady Parafialnej i orkiestry (również z małżonkami) oraz zasłużeni w życiu parafii mieszkańcy Iwonicza. Oprócz części oficjalnej - z przemówieniami, łamaniem się opłatkiem i kolędowaniem - młodzież oazowa dawała swój program religijny a następnie rozrywkowy. Czegóż tam nie było? - skecze, śpiewy, quizy, zgaduj zgadule, zabawne monologi, śpiewne przerywniki - jednym słowem ponad 3 godziny zdrowej wesołości. Najwykwintniejsze kabarety ustępowały nieraz przygotowanym przez młodzież programom.

Przyszedł czas, że opłatki zostały zawieszone, - najpierw z powodu stanu wojennego, a potem przez brak zorganizowania się. Ostatnio zostały wznowione i najczęściej odbywają się w sali Domu Ludowego. Brak im jednak tamtej kameralnej atmosfery i tej wesołości. Zmieniła się też młodzież, która nie potrafi już tak bawić innych.

Czymś radosnym były zawsze wyjazdy z chórem do innych miejscowości na pielgrzymkę albo na koncert. Wesoła atmosfera w autobusie była oderwaniem się od codzienności i zapłatą za trud w opracowaniu chóralnych pieśni.

Były też radości wyjątkowe, choćby wyjazd do opery w Krakowie. Kiedy przed laty chór chciał się poprawnie nauczyć " Va pensiero" z opery "Nabucco" Verdiego, postanowiono posłuchać tego utworu w wykonaniu artystów Teatru im. Juliusza Słowackiego w Krakowie. Przyszedł dzień, gdy zakupiono bilety i wszyscy mogli usłyszeć w jakim kontekście pieśń ta została wykonana. Przeżycie to na zawsze pozostało we wspomnieniach.

Do radosnych chwil zaliczyć trzeba udział chóru w Rzeszowie i Krośnie w uroczystościach związanych z pobytem Ojca świętego w tych miastach. Śpiew razem z innymi chórami w bliskości Ojca św., na tak prestiżowych nabożeństwach, wobec setek tysięcy pielgrzymów i tak dostojnego Gościa, to duża satysfakcja.

Przed 9 - ciu laty, jeszcze przed podziałem diecezji, Ks. Mieczysław Gniady - profesor śpiewu w Seminarium Duchownym w Przemyślu, - zorganizował w Rzeszowie przegląd chórów diecezji przemyskiej. W przeglądzie wzięło udział 27 chórów, wśród których znalazł się również iwonicki. Prezentacja wybranych przez nasz chór utworów podobała się "jury", złożonemu z profesorów Wydziału Muzykologii na KUL-u. Fakt, że zostaliśmy zauważeni w takiej ilości chórów, to wielkie wyróżnienie. Pochwała ze strony jurorów, to naprawdę wielka radość.

Wyjazd do Kalisza na III Wielkopolskie Spotkanie Chórów Kościelnych w 1996 roku i zmierzenie swoich sił z chórami tamtego rejonu, to wielka sprawa. Kiedy okazało się, że nie byliśmy w najmniejszym stopniu gorsi od innych, fakt ten przyprawiał nas nie tylko o dumę, ale i wielką radość.

Chór nie miał możliwości występować poza granicami kraju z powodu braku pieniędzy i specjalnych kontaktów. Jedynym wyjazdem zagranicznym był wyjazd do Keżmarku na Słowacji. Nasz koncert w pięknej gotyckiej świątyni bardzo się podobał. Pytano o nagrania, których niestety nie mieliśmy. Powrót z tego krótkiego tournee połączony był z ogromną satysfakcją.

Niezapomniane i jakże cieszące były też różne recenzje po naszych koncertach, a były to nieraz oceny prawdziwych koneserów muzyki, ludzi znających się na śpiewie chóralnym, dających nam bardzo wysokie cenzurki. Takie oceny cieszą i są bodźcem do dalszej pracy.

Ale chyba największą radością dla chórzystów, to widok zasłuchanych uczestników naszych występów, ich brawa, ich wzruszenia i łzy w oczach oraz owacje na stojąco. Bez tego wszystkiego, bez tej radości, którą daje przynależność do

 

Porażki i smutki

 

 

W gruncie rzeczy - nie przypominamy sobie jakiejś szczególnej porażki. Bywały małe uchybienia, nie zawsze zauważane przez słuchających. Chyba zawsze pozostawialiśmy po swoich koncertach miłe i ciepłe wrażenia.

Do smutnych chwil należy zaliczyć zawsze utratę jakiegokolwiek chórzysty czy to przez śmierć, czy zmianę parafii, czy wyjazd zagraniczny, czy też rezygnację z takich czy innych względów. Ponieważ niełatwą jest rzeczą zwerbowanie nowych członków, utrata choćby jednego, jest w pewnym sensie zagrożeniem istnienia chóru. Dla dyrygenta, a chyba i dla wielu członków chóru, smutną chwilą jest także zbyt mała liczba chórzystów na próbach.

 

 

Anegdota

 

Przed laty odwiedził iwonickiego księdza dyrygenta jego kolega ze studiów seminaryjnych. Chcąc się pochwalić swoimi osiągnięciami z zakresu śpiewu chóralnego - zwłaszcza po świeżo wyuczonym utworze "Alleluja" Händla - dyrygent odtworzył z magnetofonu to arcydzieło kompozytora, w wykonaniu własnego chóru i patrząc na twarz kolegi oczekiwał na komentarz słowny. Gdy zabrzmiało końcowe "amen" utworu, przybyły kolega wreszcie przemówił:

-Nie wiedziałem, że jesteś taki ... i tu na chwilę zatrzymał się, jakby chciał szukać odpowiedniego słowa. Dyrygent w tym czasie rósł we własnych oczach, oczekując spodziewanego słowa: "zdolny". Tymczasem kolega po przerwie dodał:

-Okrutny. - Nie wiedziałem, że jesteś taki okrutny! Jak mogłeś tak znęcać się nad ludźmi!

Sam Jubileusz

 

Taka okoliczność, jak 25 - letnia działalność chóru w parafii, nie mogła ujść uwagi jego członków, a także całej społeczności parafialnej. Jeszcze na kilka miesięcy przed właściwą rocznicą powstania chóru, powołano komitet organizacyjny obchodów jubileuszowych. Stanowili go najstarsi chórzyści. Inaugurację jubileuszowych obchodów wyznaczono na 4 lipca. Była to data, kiedy to ksiądz proboszcz- założyciel chóru rozpoczął przed 25 - ciu laty swoją posługę kapłańską w Iwoniczu. Na uroczystą sumę z udziałem chóru, poproszono nie tylko sympatyków śpiewu chóralnego, ale też byłych członków chóru, którzy z takich czy innych względów opuścili jego szeregi. Specjalny nastrój uroczystości nadała homilia księdza proboszcza o roli śpiewu i muzyki w życiu człowieka a szczególnie w Liturgii Kościoła. Homilię kończyły słowa wdzięczności względem Boga, który temu dziełu błogosławił przez 25 lat. W modlitwie powszechnej wiernych nie zapomniano o zmarłych chórzystach. Nastrój uroczystości bez wątpienia udzielił się wszystkim obecnym w kościele. Śpiew chóru dodawał blasku uroczystości i wskazywał na jej wyjątkową rangę.

W tajemnicy przed księdzem proboszczem, chórzyści i parafianie pomyśleli jeszcze o innym jubileuszu, który w tym dniu przypadał. Było to przecież 25 - lecie pracy duszpasterskiej ks. proboszcza w Iwoniczu.

Pod koniec Mszy św. nie brakło więc serdecznych życzeńi kwiatów składanych na ręce Jubilata nie tylko od chóru, ale i od wszystkich stowarzyszeń, grup modlitewnych i ruchów działających przy parafii.

Po południu odbył się jubileuszowy koncert w kościele.

 

A oto program:

Koncert Jubileuszowy

4. 07. 1999 r.

 

1. Gaude Mater - oprac. T. Klonowski

2. Modlitwa - K. M. von Weber (z op. "Der Freischütz")

3. Ave verum - W. A. Mozart

4. Panis Angelicus - Cesar Franck

5. Largo - G. F. Haendel

6. Ave Maria - Otto Fischer

7. Sing unto God - G. F. Haendel (z Orat. Juda Machabeusz)

8. Totus tuus, o Maria - Hermann Kronsteiner

9. La montanara - ludowa pieśń włoska

10. O sakrum convivium - M. Sawa

11. Amazing Grace - pieśń angielska

12. How Great Thou Art.- pieśń amerykańska

13. Śpiew niewolników - G. Verdi (z op. "Nabucco")

13. Polonez - M. K. Ogiński

 

Solistka: Anna Łoś

Dyrygent: Ks. Kazimierz Piotrowski

Akompaniator: Piotr Prajsnar

Z prawdziwym wzruszeniem odbierali koncert byli chórzyści, którzy najbardziej potrafili docenić olbrzymi wysiłek chóru, stopień trudności utworów i efekty całej 25-letniej pracy.

Dzień inauguracji obchodów jubileuszowych zakończyło spotkanie byłych i obecnych chórzystów w sali Klubu Parafialnego. Były kanapki, herbata i ciasto, a przede wszystkim wspomnienia radosnych chwil związanych z przynależnością do chóru.

Jeszcze rok wcześniej przyjaciel księdza proboszcza - Pan Prof. Eligiusz Szczepaniak, dyr. Chóru Nauczycieli Miasta Poznania im. K. Kurpińskiego obiecał przyjechać z własnym chórem na Jubileusz iwonickiego "Cantate". Pan Profesor słowa dotrzymał. Przyjazd zbiegł się z transmisją Mszy św. przez Telewizję - Polonia w dniu 15 sierpnia w Uroczystość Wniebowzięcia NMP przez Telewizję - Polonia. Obydwa połączone chóry dały wspaniałą oprawę muzyczną transmitowanej na cały świat Mszy św. Tak więc przez przypadek, parafialny chór " Cantate" z Iwonicza w roku swego jubileuszu, doznał swoistego wyróżnienia. Pobyt chóru z Poznania trwał ponad tydzień. Była więc możliwość wspólnych spotkań, wspólnych prób i wspólnego koncertu w dniu 22 sierpnia w Miejscu Piastowym.

W roku jubileuszowym chór wystąpił też jesienią, z okazji Święta Niepodległości w swoim kościele a następnie na zaproszenie w Domu Kultury w Wiśniowej, prezentując pieśni ludowo - patriotyczne. Oprócz miejscowego chóru męskiego "Echo", śpiewał w Wiśniowej także chór nauczycielski "Echo" z Krosna. Organizatorzy stworzyli bardzo ciepłą i przyjazną atmosferę, która na długo udzieliła się powracającym z występu chórzystom. W ramach obchodów jubileuszowych zaproszono też w dniu 9 stycznia 2000 roku chór mieszany "Hosanna" z Iwonicza Zdroju. Po koncercie kolęd, które zaprezentował chór sąsiadów, obydwa chóry spotkały się w serdecznej atmosferze w sali Domu Parafialnego na wspólnym kolędowaniu przy herbacie i ciastku.

 

Kazanie wygłoszone w dniu 4 lipca 1999 r z okazji inauguracji Srebrnego Jubileuszu parafialnego chóru "Cantate" w Iwoniczu przez Ks. Kazimierza Piotrowskiego - Proboszcza iwonickiej parafii

 

"Śpiewajcie Panu pieśń nową!"

Cytuję te słowa psalmu na początku rozważania, którego inspiracją jest rozpoczynający się w naszej wspólnocie Srebrny Jubileusz parafialnego chóru. W tych słowach z kart Pisma św. dostrzegam mocną podbudowę do tego, by być pewnym, że istniejący chór, to dzieło miłe Bogu, przynoszące Mu chwałę a ludziom duchowy pożytek.

Jako założyciel i dyrygent chóru "Cantate" w Iwoniczu, do Srebrnego Jubileuszu jego istnienia, podchodzę bardzo emocjonalnie. Cieszę się, że Pan Bóg dał mi pewne umiejętności i zapał do prowadzenia chóru, że znalazłem na swej życiowej drodze ludzi, którzy zechcieli się poświęcić i zaangażować na rzecz chóralnego śpiewu, że sam znajdowałem wśród swoich licznych zajęć i obowiązków czas i cierpliwość, by się temu dziełu poświęcić. Cieszę się, że chór przez te 25 lat przetrwał, cieszę się jego osiągnięciami i jego repertuarowym dorobkiem.

Cieszę się tym bardziej, że niewiele parafii może się pochwalić posiadaniem chóru. Ale najbardziej cieszę się, że poprzez swoją działalność mógł chór uświetnić wiele naszych uroczystości a także w innych miejscowościach i wyzwolić w sercach sporo religijnych przeżyć. Moja śpiewacza pasja jako kapłana - jak wyżej wspomniałem - ma swoją dodatkową podbudowę. Jest zrozumieniem, że śpiew czy muzyka jest doskonalszym uwielbieniem Pana Boga.

Uwielbienie Boga, to podstawowa powinność stworzeń - wynikająca z czystej zależności od Tego, który swą stwórczą mocą wszystko do istnienia powołał. Świat roślinny, świat zwierzęcy i w ogóle cała przyroda czyni to przez sam fakt swego istnienia. Człowiek zaś - jako najdoskonalsze stworzenie - powinność tę wypełnia w sposób rozumny. Jako istota, która swe myśli i uczucia może wyrażać słowami, człowiek zawsze układał modlitwy, w których wypowiadał Panu Bogu, to co

odczuwał w sercu. Ponieważ chciał to uczynić jak najlepiej, stąd swoim słowom nadawał różne podkreślenia, wyrazy ekspresji, mocniejsze czy słabsze, wyższe czy niższe dźwięki - innymi słowy, łączył je z melodią. Tego rodzaju modlitwa wymagała większego wysiłku, lepszego przygotowania. Ale czyż Pan Bóg nie jest godzien największego wkładu ludzkich możliwości, ludzkich uzdolnień?

Gdybyśmy zagłębili się w najodleglejszą nawet historię, zauważylibyśmy, że wszelkie objawy kultu związane były ze śpiewem czy z muzyką, która tym śpiewom najczęściej towarzyszyła. Jakież bogactwo tych śpiewów mają np. czasy przed przyjściem Chrystusa w narodzie żydowskim. Do dziś karmimy naszą chrześcijańską pobożność starotestamentowymi psalmami. Przepiękne i zawsze aktualne w swej treści, jakże wspaniałe były one jako pieśni - a więc w połączeniu z melodią. Nie zachowały się żadne melodie psalmów do dnia dzisiejszego, między innymi dlatego, że interpretacja śpiewna uzależniona była od śpiewającego. Po prostu każdy śpiewał inaczej, tak jak to odczuwał, jak przeżywał w danej chwili zawarte w psalmie treści. Innymi słowy, śpiewając komponował albo powtarzał zasłyszaną interpretację.

W Liturgii chrześcijańskiej, której głównym celem jest przecież uwielbienie Boga w Trójcy Jedynego - również nie mogło zabraknąć śpiewu. Stał się on częścią składową Najdoskonalszej Ofiary świata, jaką jest Msza św. i częścią składową wszystkich paraliturgicznych nabożeństw. Msze św. tzw. recytowane - odprawia się dziś z konieczności, bo zasadniczo wszystkie nabożeństwa staramy się łączyć ze śpiewem. I sami czujemy jego potrzebę. Przecież ze Mszy św., w której dobór pieśni był odpowiedni, gdy pieśni były wyjątkowo piękne - trafiające do naszego serca, naszego stanu ducha, gdy - jak to sami mówimy - pośpiewaliśmy sobie" - wracamy inni, podniesieni na duchu, zbudowani wewnętrznie. Czasami trafiają one do naszego serca swą treścią, wyjątkową melodią - bardziej niż najlepsze kazanie.

Przed kilkunastu laty - pamiętam - zabrałem się do nauczania bardzo ciekawej melodyjnie pieśni eucharystycznej: "Pan Jezus do serca twojego chce wejść". Była Połowa okresu adwentowego. Słowa i ujmująca melodia pieśni - widziałem to - wyraźnie oddziaływały na Was. I właśnie ta pieśń a nie kazanie - ściągnęła wtedy do konfesjonałów wyjątkową ilość wiernych. Co do tego nie miałem wątpliwości. A słowa pieśni brzmiały:

 

"Pan Jezus do serca twojego chce wejść

czemu w uporze swym trwasz?

On czeka na progu, nie pozwól mu przejść

Jaką odpowiedź Mu dasz?

Tyle już razy na dworze Pan stał

I teraz znów czeka u drzwi,

Byś sam, z własnej woli zaprosić Go chciał,

On wieczne szczęście da ci."

 

Słowa owszem, piękne, ale te, których w porywie kaznodziejskim używa mówca, są nieraz piękniejsze, a jednak w połączeniu z melodią wywołały szczególny skutek.

To co mówię o śpiewie, dotyczy w ogóle muzyki. Jest ona w stanie pobudzić w człowieku najpiękniejsze przeżycia - wznieść jego duszę ku Bogu, zmobilizować do pracy nad sobą. Ile razy w naszej przemyskiej bazylice katedralnej uczestniczę w jakimś podniosłym nabożeństwie, a na zakończenie tego nabożeństwa z organów wydobywają się potężne dźwięki - zdawać by się mogło, że aż drżą mury bazyliki - tylekroć przeżywam potęgę i wszechmoc Boga; Boga, wobec którego człowiek jest mały jak proch; Boga, którego wszechmocną opieką się cieszę.

W pamięci mam też sanocką farę, gdzie przed wieloma laty pracowałem. Za organami zasiadał wówczas zakochany w muzyce organowej tamtejszy organista - dziś już nie żyjący. Po skończonej Mszy św., gdy ludzie już wychodzili, pod jego palcami rozbrzmiewały wspaniałe utwory. Ludzie opóźniali wyjście a wielu pozostawało, by nasycić duszę piękną muzyką - budzącą radość czy optymizm życiowy na szare dni.

Specjalnym rozdziałem muzyki jest śpiew chóralny. Współbrzmienie dźwięków czyli harmonia mogą wytworzyć niepowtarzalne efekty. Każdy głos ma przecież inną barwę, a skala głosów ludzkich jest też przeróżna - od bardzo wysokich, sopranowych czy tenorowych, po najniższe - basowe lub altowe. Te możliwości ludzkich głosów dały kompozytorom sposobność tworzenia utworów współbrzmiących w cudownych akordach. Kiedy jesteśmy na występach chórowych, możemy nie tylko podziwiać melodię, wykonanie, ale również harmonię, którą kompozytor zaproponował jakiejś pieśni. Każdy utwór można bowiem inaczej zharmonizować, inna - mówimy - może być aranżacja tego samego utworu - w zależności od kompozytora.

Nie ma wśród najwybitniejszych kompozytorów, tworzących muzykę, by nie pozostawili po sobie utworów chóralnych. Czy to będzie - Bach, Bethoveen, Haydn, Liszt, Händel - wszyscy w swojej spuściŹnie kompozytorskiej pozostawili jakieś chóralne dzieła. Sięgają po nie chóry, pragnąc wykonać na miarę swoich możliwości te różne arcydzieła.

Od 25 lat usiłowaliśmy - jako chór - również wciągać do naszego śpiewaczego repertuaru utwory tych wielkich muzyków i wydaje mi się, że niektóre potrafimy w miarę poprawnie wykonać.

 

Za całokształt naszej 25 letniej pracy i osiągnięć przyszliśmy Panu Bogu podziękować. "Bogu niech będą dzięki" za pewne uzdolnienia dane śpiewającym w chórze, bez których nie można byłoby go poprowadzić.

 

"Bogu niech będą dzięki" za dane głosowe, za zdrowie i ochotę do śpiewu.

 

"Bogu niech będą dzięki" za to, że znajdowaliśmy ludzi nam życzliwych, którzy wspierali nas moralnie na czele z Ks. Franciszkiem, a ostatnio również materialnie, byśmy mogli zrealizować pragnienia dokumentacji naszych osiągnięć.

 

"Bogu niech będą dzięki" za to, że Pan, któremu chcieliśmy i chcemy śpiewać - błogosławił nam.

 

"Bogu niech będą dzięki" za dzieło chóru i za 25 lat jego istnienia.

 

"Bogu niech będą dzięki"

 

Amen

Skład chóru parafialnego „Cantate” w Iwoniczu czerwiec 1999r.

 

Soprany

1 Barud Paulina

2. Biskup Stanisława

3. Boczar Krystyna

4. Brzana Bogumiła

5. Kandefer Alina

6. Kandefer Józefa

7. Kenar Monika

8. Kielar Maria

9. Krukar Marzena

10. Kurdziel Danuta

11. Kurdziel Dorota

12. Kurdziel Marzena

13. Kuśnierczyk Ewa

14. Landsmann Romana

15. Łoś Anna

16. Nycz Paulina

17. Rygiel Jadwiga

18. Such Anna

19 Tomkiewicz Jolanta

20. Tomkiewicz Lucyna

 

Tenory

1. Barud Józef

2. Boczar Adam

3. Boczar Grzegorz

4. Kalinowski Sławomir

5. Kandefer Tadeusz

6. Karnasiewicz Bogusław

7. Kielar Sławomir

8. Kinel Tadeusz

9. Kryś Marek

10. Kuśnierczyk Stanisław

11. Rajchel Roman

12. Ruszała Andrzej

13. Suchodolski Zbigniew

14. Trygar Roman

 

Alty

1. Barud Alina

2. Boczar Agata

3. Froń Anna

4. Froń Janina

5. Gazda Jolanta

6. Jasińska Irena

7. Kandefer Agnieszka

8. Kandefer Helena

9. Kandefer Maria

10. Krukar Kazimiera

11. Krupa Krystyna

12. Nycz Barbara

13. Nycz Lucyna

14. Pękalska Danuta

15. Przepiora Anna

16. Przepiora Edyta

17. Przytulska Stanisława

18. Rygiel Helena

19. Sieńczak Stanisława

20. Such Krystyna

 

Basy

1. Boczar Tadeusz

2. Czekaj Janusz

3. Kandefer Józef

4. Kandefer Stanisław

5. Kenar Stanisław

6. Klimkowski Dawid

7. Mikosz Ireneusz

8. Ruda Jan

9. Rygiel Andrzej

10. Turowski Jan

11. Znój Mariusz

 

Dyrygent:

 

Ks. Kazimierz Piotrowski

 

Organista:

Piotr Prajsnar

 

Nie żyjący

członkowie chóru

 

Gryzowski Józef

Jakubowicz Kazimierz

Jurczak Zofia

Kandefer Stanisław

Kielar Kazimierz

Prejsnar Tadeusz

Rygiel Józef

Turowski Stanisław

 

 

Osoby, które dłużej lub krócej były członkami

 

Panowie

Biernacki Jerzy

Chmieliński Eugeniusz

Chodak Marek

Gadzała Józef

Głowacki Jan

Głowacki Marian

Grysztar Jacek

Grzegorczyk Józef

Hermanowicz Marcin

Jakubowicz Antoni

Jaworski Maciej

Kandefer Adam

Kandefer Jan

Kandefer Mieczysław

Kenar Władysław

Kędzierski Czesław

Kielar Bogdan

Kielar Stanisław

Kielar Tadeusz

Kielar Władysław

Kielar Wacław

Kinel Marian

Łanowy Marek

Mercik Zygmunt

Nycz Artur

Penar Stanisław

Penar Wojciech

Płatek Jerzy

Podpora Marek

Polek Wiesław

Prajsnar Marek

Przepióra Stanisław

Puchalski Andrzej

Puchalski Robert

Rygiel Jan

Rygiel Janusz

Rygiel Stanisław

Rygiel Władysław

Sowiński Józef

Such Wojciech

Szajna Franciszek

Szałajda Józef

Śmierciak Emilian

Turowski Feliks

Wojtowicz Roman

Zabawa Stanisław

Maryśka Tomasz

 

Panie

Adamczyk Helena

Baran Zofia

Bełch Alina

Biernacka Teresa

Boczar Beata

Boczar Maria

Boczar Maria

Boczar Renata

Boczar Wioletta

Boczar Zofia

Frydrych Zofia

Głowa Maryla

Głowacka Maria

Lichoń Barbara (Grysztar)

Ligęza Ludwika

Jakubowicz Magdalena

Jurczak Maria

Kandefer Magdalena

Kędzierska Irena

Kielar Barbara

Kielar Elżbieta

Kielar Ewa

Kielar Józefa

Krupa Ewa

Kucza Zofia

Litwin Krystyna

Łoś Alina

Możdżan Zofia

Niziołek Janina

Niziołek Maria

Niziołek Teresa

Kandefer Danuta

Pietrasz Janina

Rajchel Krystyna

Rygiel Janina

Rygiel Justyna

Rysz Anna

Sienicka Dominika

Stareńczak Czesława

Stareńczak Renata

Such Bożena

Szajna Anna

Szajna Łucja

Szubrycht Lucyna

Tomkiewicz Maria

Tomkiewicz Władysława

Turowska Cecylia

Winiarska Bogusława

Wilusz Genowefa

Wilusz Irena

Wojtowicz Alina

 

USA, Kanada

Janik Kazimierz

Jurczak Józef

Kandefer Dorota

Kinel Helena

Krupa Józef

Rygiel Karol

Stalony Helena

 

Notka zamieszczona w prasie

Życie Muzyczne Nr 1-2 (1997)

 

 

W Iwoniczu

 

Moje spotkanie z "Życiem Muzycznym" było zupełnie przypadkowe. By zaprezentować to czasopismo w naszym środowisku, zadzwoniłem najpierw do Redakcji. Rozmowa z Redaktorem Naczelnym - panem Bartoszewiczem - jeszcze bardziej zwiększyła moją sympatię do "Ż.M.". Na najbliższym spotkaniu z chórzystami podzieliłem się moją nową (nie pierwszą) przygodą z człowiekiem, który kocha muzykę, zaznaczając przy okazji, że nasze kontakty z "�Życiem Muzycznym" będą odtąd stałe. Chór nasz, który nosi nazwę "Cantate", istnieje już 22 lata. Obecnie liczy ponad 60 członków. Jest chórem zdecydowanie amatorskim. Z każdym rokiem apetyty repertuarowe rosną jak również poziom śpiewania. Miniony rok to kilka udanych występów: w Iwoniczu Zdroju (3), w Rymanowie Zdroju (2), w Dębowcu, w Keżmarku na Słowacji oraz w Kaliszu z okazji III Wielkopolskich Spotkań Chórów Kościelnych. W tym ostatnim mieście wykonaliśmy słynne „Largo” z opery „Xerxes” Händla, zakończenie oratorium Juda Machabeusz tegoż samego kompozytora oraz „Totus tuus” współczesnego kompozytora austriackiego Hermanna Kronsteinera.

Ostatnie występy to koncert kolęd w Domu Kultury w Iwoniczu w dniu 5 stycznia br. oraz w dniu 12 stycznia w Iwoniczu Zdroju, w nowym, pięknym kościele. Występy w Iwoniczu Zdroju zjednały nam już wielu sympatyków, a odbiór kolęd jest zawsze wyjątkowy. Dla chórzystów satysfakcją jest nie tylko usłyszeć gromkie brawa, jeszcze bardziej zobaczyć tu i ówdzie zaszklone od łez oczy, dostrzec wzruszeniesłuchaczy związane z głębokim przeżyciem. W tym roku repertuar kolędowy zasililiśmy kilkoma nowymi utworami. Są to: „Adeste fideles..., „Gdy śliczna Panna...”, a zwłaszcza motet Bożonarodzeniowy Hodie Christus natus est Luis'a Feltz'a. Motet to wspaniale rozbudowany utwór z akompaniamentem organowym, przeplatany partią solową sopranu. Prawdziwy sukces odniosła jednak „Cicha noc...” Jak wiemy, doczekała się wielu układów. Układ, który wykonujemy, jest wyjątkowo piękny. Po dwu zwrotkach na chór, następuje solówka z akompaniamentem organowym i na końcu solówka na tle chóru. W tej ostatniej zwrotce partia chórowa (inaczej zharmonizowana) jest w połączeniu z solówką tak piękna, że można by jej słuchać bez końca. Z koncertu wracamy zadowoleni. Jak to przyjemnie sprawić komuś radość!

 

Dyrygent chóru

ks. KAZIMIERZ PIOTROWSKI

 

 

 

A oto nasi sponsorzy

odpowiadający datkiem finansowym

na naszą prośbę:

 

1. Klub - Iwonicz z Chicago

2. Ks. Franciszek Penar

3. Komornicka Teresa i Piotr

4. Kędzierska Zofia i Andrzej

5. Zajdel Maria i Bolesław

6. Pękalska Danuta i Stanisław

7. Rajchel Stanisława i Roman

8. Czekaj Danuta i Janusz

9. Pelczar Jan - Ladzin

10. Kandefer Maria i Kazimierz

11. Such Mariola i Piotr

12. Mikosz Jolanta i Wiesław

13. Kwolek Krystyna i Jan

14. Józefczyk Czesława i Mieczysław

15. Bolanowska Teresa i Tadeusz

16. Szajna Wojciech

17. Gazda Stanisław - Krosno

18. Ofiara anonimowa

 

 

Niektóre kuplety „opłatkowe” z pierwszych lat działalności chóru

 

1. W naszych prostych rymach, wpierw bez żadnej blagi

Chcemy wszystkich prosić o chwilę uwagi...

Ref: Księże nasz Kochany - Tobie dziś śpiewamy, hej kolęda, kolęda.

 

2. Dzięki Tobie właśnie dziś się gromadzimy

l na pewno wieczór miło tu spędzimy. Ref.

 

3. Była mała próba, czy przy Tobie trwamy...

My będziemy z Tobą! - Dzisiaj przyrzekamy. Ref.

 

4. Wybacz wszystkie błędy swoich Iwoniczan -

Chcemy widzieć uśmiech Twojego oblicza. Ref.

 

5. Przy swoim nazwisku nie pragniesz tytułów.

Więc Ci otwieramy serca bez skrupułów. Ref.

 

6. Jesteś sam - to prawda - ale nie samotny!

PAN BÓG przygotuje w Niebie plon stokrotny. Ref.

 

7. Wszystko doceniamy, co tu czynisz dla nas,

Rada, chór i młodzież cała rozśpiewana. Ref.

 

8. Remontujesz kościół bardzo okazale,

Troszczysz się, by długo służył Bożej Chwale. Ref.

 

9. Wiele dokonałeś - a to wielka sztuka -

Garaż, fundamenty - bo to szło jak z buka. Rcf.

 

10. Młodzież Iwonicza też z wdzięcznością śpiewa

Za śliczną piwnicę do piątkowych zebrań. Ref.

11. Lecz największą troską wciąż serca twojego

Jest praca około zbawienia wiecznego. Ref.

 

12. Przyjmij od nas chociaż tę skromną pamiątkę -

W niej też zamykamy serca swego cząstkę. Ref.

 

Panu Organiście za prace niemałe

Wyrażamy wdzięczność symbolicznym darem,

Życząc też radości, zdrowia, pomyślności.

Hej kolęda, kolęda...

 

(Śpiewają Kobiety na melodię: „Hej. w Dzień Narodzenia ")

 

1. Z Narodzenia PANA nadszedł dzień wesoły -

"Opłatek" chórzystów, więc na bok mozoły.

Chwila wesołości dla wszystkich radości, hej kolęda, kolęda...

 

2. Pozdrawiamy Księdza - On tu w naszym gronie

Wciąż ma ciężką pracę, jakby na zagonie.

Przeorać to trzeba, aby wejść do Nieba, hej kolęda, kolęda...

 

3. A Pań Organista był nami zmęczony,

Bo się nie zgrywały razem wszystkie tony.

Za wszystkie udręki składamy podzięki, hej kolęda, kolęda...

 

4. Witamy Tych nowych, co niedawno przyszli -

Niech wszystko wybaczą, co nie po ich myśli,

Niech w chórze wytrwają i z nami śpiewają, hej kolęda, kolęda...

 

5. Ci, co z dobrym głosem, niechaj się nie chlubią,

Gdy się śpiew nie uda -już tego nie lubią. Kto silny ku temu -

pomóżcie drugiemu, hej kolęda, kolęda...

 

6. "Kobiet mało słychać" - tak sobie gadają,

Mówią: „Żeńskie basy słabo wyciągają" -

Z tego wyrośniemy, pokolędujemy, hej kolęda, kolęda...

 

7. Różnie to bywało. Jednego wieczoru

Próba nieudana - nie było humoru,

Lecz PAN przyjdzie z Nieba - kolędować trzeba, hej kolęda, kolęda.

 

6. Choć Chórzystów wielu - my się nie boimy,

Gdy chcą nas przygłuszyć, to my zapiszczymy,

Lecz w naszym kościele śpiewałyśmy śmiele. hej kolęda, kolęda...

 

9. Wszyscyśmy weseli i radosna mina,

Niech nam błogosławi Ta BOŻA DZIECINA.

Razem zaśpiewajmy - chwałę BOGU dajmy, hej kolęda, kolęda...

 

 

(Śpiewają Kobiety na melodię : "W tej kolędzie, co tam będzie, każdy się ucieszy")

 

1. Zebraliśmy się tu wszyscy w tej naszej radości,

Bo PAN JEZUS się narodził, w sercach naszych gości.

Zaśpiewać należy, niech się świat weseli,

Niechaj będzie pokój - tak nucą Anieli.

 

2. PANIE JEZU, my - chórzystki składamy Ci w darze

Wszystkie próby nieudane, z dobrym śpiewem w parze.

Z Proboszczem na czele te nasze mozoły,

W kierunku muzycznym brak nam bowiem szkoły.

 

3. Lecz takiemu PANU z Nieba pokłon złożyć trzeba,

Podziękować za te dary, które płyną z Nieba.

Pośpieszmy do szopy, gdzie Jezus maleńki,

Lecz jakie dziś dary weźmiemy do ręki ?

 

4. Prosimy za Przewodnika - Pana Głowackiego,

On to jest najodważniejszy według wieku swego,

Podarek też złoży : szynki z kiełbaskami,

Ma rolę ku temu, zna się z rzeźnikami.

 

5. PANIE JEZU, są Spawacze, już zrobili wiele,

Blisko Ciebie, przy ołtarzu - tu, w naszym kościele.

Dla Księdza Biskupa bramy wystawili,

Wciąż służą pomocą w każdej wolnej chwili.

 

6. A Ci, co trochę uczeni, to pójdą z nutami,

Ażeby nie fałszowali Tenory z Basami.

By pięknie wypadło, jak BOGU przystało,

Śpiewać mają wszyscy ! - żeby się udało.

 

7. Są i tutaj Ci najmłodsi - którzy swoim głosem,

Musza bardzo ciągnąć w górę. jakoby w niebiosy.

Święci Aniołowie bardzo zasłuchani,

Tak sobie pomyślą : "ale chłopcy zgrani"...

 

8. Mamy też dobrych Muzyków tu pomiędzy nami,

Jeden z Nich jest z Zagrodników, gra On cymbałkami,

A choć na występach i do radia grywa,

Zawsze był na próbach, zawsze z nami śpiewa.

 

9. Mamy jeszcze Gitarzystę - Pana Tadeusza,

Kiedy On akompaniuje, weseli się dusza.

Panienki śpiewają, głosami się chlubią,

Wciąż dają Mu odczuć, że Go bardzo lubią.

 

10. Dziś należy się tu od nas też podziękowanie

Za tę pracę, tak mozolną - za tych nut pisanie.

My szczerze, serdecznie dzisiaj dziękujemy,

Gdy będzie się żenił, to na chór wyjdziemy.

 

11. Niechaj będzie z naszych śpiewów BOGU chwała wszędzie,

Niechaj zgoda, jednomyślność zawsze wśród nas będzie.

Wszystkie przeciwności niech będą na boku,

Abyśmy wytrwali do przyszłego roku.